Dawno już wyrosłem z gówniarskiej tendencji do słuchania jednego tylko gatunku muzycznego. Zresztą nawet w szczenięcych latach zalatywało to z mojej strony ostrą hipokryzją, bo jako zakuty punkowo-metalowy łeb i tak słuchałem polskiego rapu czy D'n'B, ale tak trochę po cichu, żeby znajomi nie wiedzieli.
Trudno mi sobie wyobrazić lepszą datę do podzielania się ze światem pewnym wykopaliskiem, pewnego dobrego człowieka, który nie boi się drążyć w niebezpiecznych otchłaniach internetu dostarczając mi masy dobrej i dziwacznej muzyki (jebnięty Gospel czy gwałcące zwoje mózgowe Kap Bambino). Któregoś razu padło na serbski synthpopowy duet Sixth June. Duet typowy, czyli gość robiący muzykę, grafikę i wideo Laslo Antal oraz wokalistka Lidija Andonov.
Syntezatory i zawodzenie a'la Siouxie idealnie współgrają z otoczeniem. Siąpi, wieje, a słońce znikło bez śladu więc trudno o lepsze tło do słuchania takiej muzyki.
W 2010 roku został wydany ich pierwszy i jedyny pełny album, czyli wypełnione gorzkimi smakołykami po same brzegi Everytime. Rok później, szóstego czerwca, wydali epkę Back for a dayi ruszyli w trasę. Pięć dni temu zapowiedzieli nowy materiał, więc nie pozostaje nic innego jak czekać.
Po ponad półrocznym oczekiwaniu wreszcie jest zapowiadanytekst o obrazku, który jest właściwie całkiem zwyczajnym, słabym filmidłem, ale na swój sposób wyjątkowym. Być może dlatego, że wiąże się z nim kilka fajnych wspomnień na przykład wyśmiewania głupoty twórców z grupą znajomych. Właściwie to na pewno dlatego. Tak wyszło, że tekst najpierw pojawił się na Szlamie. Ale z braku czasu wrzucam go tutaj.
Kiedy w kolorowym namiocie rozstawionym w samym centrum dużego
miasta zobaczysz pudło z filmami za 5 zł, daj się ponieść, bo w tym kartonie
możesz znaleźć coś co sprawi, że nic nie będzie już takie jak wcześniej. Płyta
musi mieć kozacką okładkę, a tytuł musi wryć się w mózg. Moje życie można
śmiało podzielić na dwa okresy przed Kostnicą i po Kostnicy. Nie jest to
oczywiście żadne arcydzieło, ale nie jest to też najgorszy film z jakim
przyszło mi się zmagać. Jest po prostu inny.
Niewątpliwym plusem jest to twórcy postanowili pójść na rękę
wszystkim, którzy nie mają czasu na oglądanie filmów, (albo przez ciągle
oglądanie dwudziestominutowych odcinków seriali zatracili umiejętność oglądania
filmów bez robienia sobie przerw) i postanowili wrzucić kilka fabuł do jednego
filmu. Reżyserem jest nie byle kto, bo sam Tobe Hooper odpowiedzialny między
innymi za dwie części The Texas Chain Saw Massacre czy świetnego Poltergeista,
więc koleś nie może się mylić i jak mówi, że ma być kilka filmów w jednym, to
tak ma być i basta. Zatem do rzeczy.
Leslie Doyle, samotna matka wychowująca dwójkę dziec w
poszukiwaniu szczęścia przeprowadza się do małego miasteczka w Kalifornii, w
którym ma zajmować się tanatopraksją i usługami pogrzebowymi. Nastoletni
Johnatan nie może pogodzić się z nagłą zmianą (przeprowadzka w połowie roku
szkolnego!), pali papierosy i szybko wpada w konflikt z lokalnymi złymi
dziećmi, a jego mała siostra Jaime,po
przekroczeniu progu i zobaczeniu pyta czy tatuś przyjechał razem z nimi.
Żeby było ciekawiej zakład pracy znajduje się w tym samym budynku,
w którym ma zamieszkać cała rodzina. Zły dom sąsiaduje z klimatycznym
cmentarzem spod ziemi wybija szambo, brakuje jeszcze wiszącej nad nim chmury
bijącej gromami i siedzących na martwym drzewie sępów. Idealne warunki do
wychowania dzieci.
Szybko okazuje się, że dom skrywa mroczną tajemnicę rodziny Fowlerów,
poprzednich właścicieli domu pogrzebowego. Legenda głosi, że kiedy na świat
przyszedł ich zdeformowany syn Bobby do ósmego roku życia go maltretowali, a
później zamknęli w grobowcu. Dziesięć lat później znaleziono ich ze
zgniecionymi czaszkami. Bobby żyje i nadal straszy mieszkańców. Być może Hooper
poczuł, że wychodzi mu coś na kształt Leatherface’a, więc postanowił dodać
trochę morderczych grzybów, które zaczęły obrastać całą posiadłość po tym jak
do kanalizacji dostało się trochę krwi w czasie nieudolnie przeprowadzonej
tanatopraksji. Leslie w ogóle nie zna się na swojej pracy, bo korzysta z
podręcznika i nie potrafi nawet dobrze przyszyć oderwanej ręki. Kto dał jej tę
pracę?
W międzyczasie okazuje się, że wejście do grobowca Fowlerów
sprawia, że ludzie zachowują się jakagresywni, natarczywi narkomani wymiotujący czarną mazią. Martwi wracają
do życia, przyjaciele stają się wrogami, stróże prawa bestiami, a archetypiczna
matka goni swoje dzieci z rzeźnickim nożem. Powoli dociera nas, że twórcy
musieli czytać Lovercrafta, a zło i niedobro musi mieć swoje źródło w jakiejś
przerażającej, pradawnej istocie, która właśnie się przebudziła. W podziemiach,
w studni żyje wrażliwe na sól kuchenną stworzenie a’la Sarlacc, karmione przez
Bobbiego ludźmi.
Twórcy pewnie już wiedzieli, że tego filmu nie da się uratować, a
dni zdjęciowe powoli dobiegają końca, więc zorganizowali sobie poligon
doświadczalny dla swoich pomysłów. I za to im dziękuję, bo wyszło dokładnie tak
źle jak się spodziewałem.