czwartek, 6 czerwca 2013

Dnia szóstego czerwca

Dawno już wyrosłem z gówniarskiej tendencji do słuchania jednego tylko gatunku muzycznego. Zresztą nawet w szczenięcych latach zalatywało to z mojej strony ostrą hipokryzją, bo jako zakuty punkowo-metalowy łeb i tak słuchałem  polskiego rapu czy D'n'B, ale tak trochę po cichu, żeby znajomi nie wiedzieli.

Trudno mi sobie wyobrazić lepszą datę do podzielania się ze światem pewnym wykopaliskiem, pewnego dobrego człowieka, który nie boi się drążyć w niebezpiecznych otchłaniach internetu dostarczając mi masy dobrej i dziwacznej muzyki (jebnięty Gospel czy gwałcące zwoje mózgowe Kap Bambino). Któregoś razu padło na serbski synthpopowy duet Sixth June. Duet typowy, czyli gość robiący muzykę, grafikę i wideo Laslo Antal oraz wokalistka Lidija Andonov.


Syntezatory i zawodzenie a'la Siouxie idealnie współgrają z otoczeniem. Siąpi, wieje, a słońce znikło bez śladu więc trudno o lepsze tło do słuchania takiej muzyki.


W 2010 roku został wydany ich pierwszy i jedyny pełny album, czyli wypełnione gorzkimi smakołykami po same brzegi Everytime. Rok później, szóstego czerwca, wydali epkę Back for a dayi ruszyli w trasę. Pięć dni temu zapowiedzieli nowy materiał, więc nie pozostaje nic innego jak czekać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz