niedziela, 15 grudnia 2013

Raport z miasta-sypialni.



Takie miasto leżące tuż koło innego miasta, tyle że kilka razy większego  zawsze ma przejebane. Te satelickie miasta-przydudówki to sypialnie, z których wszyscy chcą uciekać ale nie za daleko i na chwilę. Zasmakować życia w tym większym, gdzie jest kilka szpitali, kin i tyle makdonaldów i kejefsów że aż dziw bierze, że ludzie mogą tyle jeść.
Pabianice to największa sypialnia Łodzi. Wielkie blokowisko z elementami kamienicznymi, a w zasadzie dwa blokowiska, nowsze i starsze. Starsze zbudowane dla świeżo upieczonych robotników i robotnic, neomieszczan. Przypudrowana styropianem  wielka płyta. Bloki jak staruszki z farbowanymi na fioletowo włosami i dorysowanymi brwiami, chcące cofnąć licznik o czterdzieści lat i cztery porody. I ta wielka płyta tego starego blokowiska jest powoli zasiedlana przez młodzież, dziedziców podziadkowych mieszkań z balkonem i kiblołazienką połączoną z kuchnią małym przysufitowym okienkiem. To mieszanie się starego z młodym widać od razu. I czuć, bo klatki schodowe przenika zapach gotowanej kapusty z którym dzielnie walczy charakterystyczny posmród skuna. K+M+B, HWDP, ale jednocześnie, jakby wspólne, łączące pokolenia rodaków, koślawo namazane na kwiecistej ścianie "Jebać komornika". Nowsze blokowisko to mniej więcej to samo, tylko proporcje odwrotne, no i bloki poustawiane tak,  żeby tworzyć niedomknięte czworoboki, takie mini twierdze z balkonami, no i te spadziste dachy, Polska centralna kontra górale 1:0. Betonowy pseudo tetris. Z Łodzi do Pabianic przyszła moda na jebanie na murach jednych kibiców przez drugich. Schemat jest prosty. Napis RTS przykrywa sterczący do góry fallus, że chuja na nich kładą albo że tym chujem będą ich jebali. Później RTS przerabiany jest na ŁKS, a na końcu ktoś rysuje dwa trójkąty i mu wychodzi gwiazda Dawida, bo tamci to żydy a żydy to wiadomo, że chuje jak tamci. Później żeby tę gwiazdę dawidową zneutralizować wali się białosiłowego celtyka. Myślenie magiczne nie ginie. Kamienice to już syf totalny, bo nieliczni szczęścliwcy mają kible w mieszkaniu. Reszta biega do kibla na podwórku albo jak kto bogatszy to ma dziurę na korytarzu. Na podłodze linoleum, ściera do wytarcia moczu jak się któremu nie trafi. Wodę po praniu i myciu wylewa się do rynsztoka, tak że białe mydliny zmieszane z brudem płyną brukiem przy krawężnikach. Brodzą sobie w nich dżdżownice, chuj wie skąd wzięte, ale pływają. Pływały zawsze i jako dzieciak wyciągałem je grabkami z tego białego syfu i dobijałem łaciatą piłką albo kładłem na styropianowym modelu myśliwca i wysyłałem na misję kamikaze.
I te blokowiska i kaminiczniska stanęły w samym centrum dopałowego przemysłu. Tymi dopałami, których niby nie ma, ale nadal są, a które przez długi czas były poza jakąkolwiek kontrolą. I dzięki temu te młode wilki biznesu mogły wprowadzać na rynek gówno tak niszczące, że tradycyjne dragi praktycznie nie były już potrzebne. Amfa? Kurwa, po jednym śledziu miętowego proszku ćpuny z wieloletnim doświadczeniem stojąc na rękach błagały, żeby ktoś to zdelegalizował. Łzy szczęścia w oczach, zjazd do gardła i błaganie. Zjarany jakimś zielskiem moczonym w syntetyku koleś, któremu zdrzyło się zabłądzić w labiryncie wielkiej płyty szybko wpadał w paranoję. Był w centrum jebanej, ośmiobitowej gry, dookoła łupały bębny, aż w końcu biedak rzucał się w spazmie na ziemię krzycząc jak pojebany wywołując salwy śmiechu jego kumpli, które po minucie zmieniały się w depresję. Jedno szkło miażdżyło czterech zaprawionych w bojach ćpunów, bez przegród nosowych i z kawałkiem płuca. Jedynym minusem jest krótkie działanie i to,  że mózg szybko się przyzwyczaja. Smród gówna nikomu nie przeszkadza. Plusów jest cała masa. Nie trzeba obdzawaniać ludzi, susza się nie zdarza, bo w sklepie zawsze pełne półki no i nazwy takie zabawne. Pasiubrzuch dajmy na to albo Cocolino, że niby trochę koks, takie mrugnięcie okiem do klienta. I tak jak amfa jest kokstem dla ubogich, tak Cocolino czy Wiśnia to amfa dla uboższych.
Fala wezbrała i przelała się przez wały jakoś zimą. Sylwester, czyli koniec starego wygląda zawsze tak samo. No może tylko sprzęt i otoczenie się zmienia, bo wiadomo, bogaci świętują na bogato, biedni też niby na bogato, ale jakby mniej, więc granice się zacierają. Jak to w czasie granicznym bywa, coś się kończy, chuj wie co się zaczyna, ale postawnowienia noworoczne muszą być. Tak żeby to nadchodzące chujwieco oswoić, udomowić jakby. No i ten Sylwester zdarzył się w scenerii takiej jakby industrialnej, jakaś fabryka stara, ziemia obiecana podobno, pot prządek wsiąknięty w mury, ale było minęło i teraz tylko jakieś szwalnie ewentualnie hurtownie. Mała salka jakieś gitary, perkusje, sztangi, kable, jedno okno, jakieś schody, kibel sto metrów dalej i na lewo. Uwaga na wózki widłowe, bo nie wszyscy mają dziś wolne. No dzieje się ten standardowy menelnik końcoworoczny, dwunasta wybiła, szampany, petardy, wiawaty, rakiety, tłuczone szkło, stolaty. Trochę fałszywych życzeń kilka szczerych, pijackie telefony z życzeniami i groźbami. Normalka, no i po tej dwunastej i po bełtach, drgawkach, potach, pora zwijać się dalej. Dwie godziny snu, pobudka i kończenie resztek kradzionej wódy i piwska z metra ciętego. Spirytus dolany do słoika kompotu, więc jest pół godziny wolnego czasu żeby uzupełnić braki fajek. Sklep otwarty, cisza i spokój, bo na ulicach tylko taksówki. Klientów paru i jedna pani przy kasie. Coś tam do niej mówi jeden z drugim, wmuszają w nią czerstwe dowcipy, które im zostały po imprezie z balonikami, nachalna grzeczność. Czas graniczny trwa dopóki jest alkohol. Szybki pet przed sklepem, a tu podchodzi jakiś koleś z podbitym okiem i coś tam duka po pijacki. Okazuje się jednak, że nie po pijacku tylko po rusku, postradziecku bo facet ma na oko 25 lat. Daje mu Camela z kulką. Z kulką są najlepsze bo dają możliwość wyboru, chcesz mentola to zgniatasz, nie chesz to nie zgniatasz. Ja zgniatam zawsze. Przybysz mówi, że jest z Rosji i że pracuje tutaj z grupą innych przybyszów i że ich jacyś imprezowi patrioci napadli wczoraj. Auto firmowe, szefowe rozwalili butami, butelkami i teraz przybysze nie wiedzą co robić, bo szef w górach siedzi i nie chcą mu psuć świąt. Sam nie wiem czy mnie to wtedy jakoś specjalnie obchodziło, ale facet zaprasza do hotelu na wódkę więc idziemy z kumplem na imprezę.
Nazwa hotel to wypłynęła chyba tylko dlatego, że żaden z nas nie był stanie w tym języku pijacko-angielsko-słowiańskim znaleźć odpowiedniego słowa, więc najprościej było po prostu hotel. Zresztą jak na żółtym osranym przez psy banerze stoi jak byk, że hotel i nocleg to hotel i nocleg koniec gadania. Chata zwykła jakich pełno, sześcian polski, lata dziewięćdziesiąte. Kowobje przemysłu szwalniczego takie budowali dopóki udawało im się zalewać Niemców i Rosjan swoją chujnią. Stoi ta ich obita fura, większość szyb leży gdzieś na pabianickim asflacie, ale trochę zostało też w środku. Blacha powyginana polską dresofurią, bo ruskiemu to wpierdolić trzeba dla zasady. Za ruskość właśnie. Wchodzimy po betonowych schodach do środka, parno tam było. Sześciu było tych przybyszów w pokoju z meblościanką lakierowaną tak że się można było w segmencie przeglądać. W barku też można się było przejrzeć. Ten spod sklepu gada z drugim bardziej pobitym, nie kłócą się, po prostu gadają. Dwóch siedzi i ogląda jakąś ichnią popową starletkę wyginającą się w telewizorze. Raszan gerl, biutiful music, mówi ten bardziej pobity. Wygląda kaukasko, ale nie tak kaukasko jak się ładnie mówi o białasach w USA, tylko kaukasko jak się mówi na tych gorszych w Rosji. Może dlatego jest bardziej pobity, bo ten co nas tu przyprowadził to blondyn prawdziwy, z przyrodzenia. Tamtych dwóch od telewizora nic nie mówi, a pozostali dwaj, jak się z czasem okaże afgańczyk i azer, pichici sobie jakąś zwałę, pewnie z tamtych stron bo przyprawy sypią ze słoików, więc pewnie z domu przywiezione. A wyglądało toto też jakoś tak nie po naszemu. Kłykcie w strupach, ale twarze całe, znaczy się wojownicy.
Wszyscy budują w polsce drogi. Teraz akurat gdzieś jakąś obwodnicę, autostradę czy coś tam i że chcieli tylko alkohol kupić się najebać jak ludzie w tego Sylwestra. Przyjmuję ich żale z bólem bo kurwa, spodziewałem się chociaż jakiejś wódki a oni nic nie mają bo oszczędzają na naprawę auta. Szlugi, nowa paczka, porozdawałem. Na zegarku już czternasta, więc mija czterdzieści minut odkąd opuściliśmy ciepły dom w którym przegryza się spirol z kompotem. Najwyższy czas lecieć. Ty i ja nie możemy im pomóc gringo, chodźmy się więc najebać. Może jakiś toast za tych nieszczęśników w imię pana naszego jedynego dojechanych na pabianickiej ziemii przez husarię świątecznie wystrojoną w lakierki i dżinsy. Swoi-obcy, wiadomo, ruscy mają czarne podniebienia, kutasy w poprzek a ich kobiety się nie golą ponoć, więc dojechać barbarzyńców, najeźdźców wypada.
I tak myśl mi przez głowę przeszła, że może oni chcą się zemścić, wpierdole i odwety to przecież normalna sprawa. A tu im się dwóch kolesi, pewnie skumaconych z tymi dresami wbija na stancję łaskawie częstując ich fajkami i jednym piwem, które wziąłem sobie na drogę. "Wy kmioty polskie, my was zajebiemy za nasze nieszczęścia. Patrzymy po sobie z kumplem, on też rozumie już, że może być ciepło, a nieopatrzenie kupilismy browary w puszce, więc nawet tulipana nie zrobisz. Może nóż, ale to przecież czasu nie ma, a tamci jak zobaczą że wyskrobuję kosę z puszki zdążą mnie już dawno spakować do wersalki związanego streczem. Dam im jeszcze po szlugu i spierdalamy jak najdalej. Koniec Sylwestra kurwa, wstajemy wychodzimy, jeden koleś, ten spod sklepu, idzie z nami do drzwi. Bierze jeszcze jednego szluga i z dupy zupełnie mówi, że u nich ładniejsze kobiety. No to już wiem, że odwetu nie będzie, koleś musi się wyżalić, wygadać. A tam na chacie mikstura wietrzeje no i te dopały też już się chyba nie przydadzą, bo coś można na mózg paść i będę przez tydzień miał zwiechę myśląc o grupie tych robotników co nam tu budują Europę zachodnią w centralnej. Polska zima zaskoczyła drogowców, nowy rok bez kilku wpierdoli nie istnieje, bo wpierdole jak fajerwerki być muszą, a jak już polski ryk znajdzie obcych, potomków Stalina to nie popuści.
Napój wyszedł przedni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz